Zima, daleka północ, okolice Bożego Narodzenia, śnieg po kolana. Idzie młoda żydówka niesie małe żydziądko na rękach, wycieńczona już ma umierać, ale patrzy gdzieś na horyzoncie rysuje się kształt dachu i komina, z komina leci dym, myśli sobie jakoś dam radę tam dotrzeć i uratuję moje żydziądko. Jak pomyślała tak zrobiła. Puka do drzwi, drzwi otwiera jej jakiś starszy gościo.
Przyjmie pan żydziądko biedne żydziądko, dlaczego ma tutaj tak umierać pośród lasów i śniegów... Facet długo się nie zastanawiając wziął żydziądko do siebie, żydówka poszła dalej.
Rok później sytuacja się powtarza, ta sama żydówka okolice Bożego Narodzenia, śnieg po pas, idzie z nowym żydziądkiem, już ma umierać z głodu i wymęczenia ale nagle gdzieś w oddali znowu widzi ten sam domek, o dziwo ten sam dym z komina leci zebrała się w sobie i jakoś dotarła pod drzwi domku. Otwiera jej ten sam gość co i rok temu, żydówka znowu w lament przyjmie pan żydziądko biedne żydziądko nikomu nic nie zawiniło po co ma tutaj tak umierać... Facet znowu bez gadania wziął malucha a żydówka poszła dalej w swoją stronę. Rok później sytuacja się powtarza- okolice Bożego Narodzenia, idzie ta sama żydówka niesie nowe żydziądko, śnieg tym razem po szyję trzyma je jakoś tak nad głową zawinięte w kokon, pada ze zmęczenia ale, ale gdzieś w oddali znowu ta sama chatka, dym z komina leci- myśli sobie żydówka jest jeszcze dla nas jakaś szansa. Cudem dotarła do domk,u ledwo ledwo zapukała, otwiera ten sam typek, żydówka zaczyna swoją standardową kwestię- przyjmie pan żydziądko biedne żydziądko, Bogu ducha winne żydziądko... A facet na to- nie, nie dziękujemy, w tym roku mamy karpia.
12 lat 7 miesięcy temu